Kupiłem wiecheć kwiatów i ruszyłem na ulicę z nadzieją, że uda się coś poderwać. Jak na złość po parku kręciły się same mohery i kilku żuli. Ani jednej fajnej dupy. Już miałem zrozpaczony udać się do osiedlowego monopola aby utopić smutek w jakimś energetyzującym winiaczu, gdy nagle kątem oka zobaczyłem atrakcyjną blondynę siedzącą na ławce. Jak to mówią rzeźnicy: "raz kozie śmierć!". Podszedłem do niej i zapodałem jakąś małą ściemkę. Wręczyłem jej kwiaty i zaprosiłem do siebie na kawę. Laska nie bardzo była zainteresowana, bo czekała na jakiegoś fagasa. Na szczęście kolo nie przyszedł i udało mi się blondynę zaciągnąć na hacjendę. Udawała bardzo niedostępną, ale jak tylko ścisnąłem jej sporego cyca, od razu nabrała ochoty na igraszki. Po raz kolejny okazało się, że pozory mylą, bo Sylwia, chociaż wyglądała na nieśmiałą i niedostępną, dobrze znała się na rzeczy. Ruchanko było nieziemskie. Dawno nie posuwałem tak fajnej dupy, a jej wielkie cycki do dzisiaj falują mi przed oczami.